W hiszpańskim porcie Denia, niedaleko Alicante, doszczętnie spłonął luksusowy jacht Piotra Misztala. Wartość jednostki – około 10 milionów euro. Gdy większość społeczeństwa walczy o podstawowe potrzeby, losy multimilionerskich zabawek rozpalają media. Czy naprawdę to jest dziś największy dramat?
Jacht za miliony euro w ogniu, a ludzie bez mieszkań
W nocy z 30 czerwca na 1 lipca Piotr Misztal, znany łódzki biznesmen, odebrał telefon z Hiszpanii. Jego jacht, nazwany „Still alive” („Jeszcze żyje”), właśnie płonął. Pożar był tak gwałtowny, że z dwupiętrowej jednostki zostały tylko boki. Na miejscu pracowała jedenastoosobowa ekipa: stoczniowcy, policja, prokurator, załoga i przedstawiciele Misztala. Przyczyny pożaru wciąż nie ustalono.
Jacht miał być właśnie wodowany po remoncie. W planach były rejsy na Majorkę, a znajomi ze Stanów Zjednoczonych mieli wynająć jednostkę na wakacje. Misztal już zamówił nowy, jeszcze większy jacht – bo przecież luksus nie może czekać.
Luksus płonie, bieda się tli
Wartość jachtu – 10 milionów euro. Dla większości Polaków to suma nieosiągalna nawet w marzeniach. W tym samym czasie tysiące rodzin nie mają gdzie mieszkać, a dzieci jedzą obiady w szkołach tylko dzięki programom pomocowym. Gdy media rozpisują się o tragedii biznesmena, codzienne dramaty ludzi zmagających się z ubóstwem pozostają w cieniu.
Czy to jest prawdziwa tragedia?
Piotr Misztal nie ucierpiał, nikt nie zginął. Strata? Oczywiście, finansowa – ale czy naprawdę powinniśmy się wzruszać losem jachtu, gdy w Polsce narasta kryzys mieszkaniowy, a kolejki do lekarza wydłużają się z miesiąca na miesiąc? Miliony euro poszły z dymem, ale dla właściciela to tylko pretekst do zamówienia nowej zabawki.
Kogo stać na takie straty?
W świecie, gdzie jedni nie mają na czynsz, a inni zamawiają kolejny luksusowy jacht po stracie poprzedniego, trudno nie zadać pytania: czy to jest sprawiedliwe? Czy media powinny tak szeroko relacjonować dramaty bogaczy, gdy na co dzień mijamy ludzi, którzy nie mają nawet namiastki takiego komfortu?