LDZ24.com: Przed sezonem właściciel mówił wprost, że celem jest awans. Tymczasem ŁKS zimuje na 11. miejscu. Ten cel się zmienił?
Grzegorz Szoka: To jest ciekawe, bo odpowiadałem na to już na pierwszej konferencji, a w nagłówkach pojawiło się, że „trener mówi, że celem jest awans”. Na początku, przed sezonem, rzeczywiście celem był awans, ale w momencie, gdy przejmowałem drużynę z dwunastego miejsca, bardziej realnie patrzymy w kierunku baraży. Chcemy dostać się do strefy barażowej i przez te baraże dać sobie szansę na awans do ekstraklasy.
Jedna rzecz to cel sportowy, czyli baraże, a druga – to, o czym rozmawiałem z właścicielem przed podpisaniem kontraktu. Powiedział, że chce widzieć, że ten zespół zmierza w konkretnym kierunku, że widać budowę drużyny i powtarzalność w określonych elementach gry. Wierzę, że jeśli będzie dobry proces treningowy i uda się wprowadzić model gry, który przedstawiłem, to wyniki będą po prostu efektem dobrej gry. A nie takiego „skakania”, że raz się uda, raz się nie uda.
LDZ24.com:. ŁKS przez lata grał 4-3-3, a nagle zdecydował się pan na grę trójką obrońców. Pan trochę wywrócił strukturę gry.
Grzegorz Szoka: ŁKS już przed moim przyjściem grał trzy-cztery mecze na trzech obrońców. Trener Szymon Grabowski zmienił strukturę na 1–3-5-2, więc ja tę strukturę zastałem. Nie chciałem po raz trzeci w jednym sezonie mieszać zawodnikom ustawieniem, bo i tak mieli mało stabilizacji. Zostawiłem to, co było, ale nie ukrywam, że ten system mi bardzo odpowiada, bo wcześniej pracowałem w nim w Pruszkowie.
To mi pozwala wejść do szatni z gotowymi odpowiedziami na pytania dotyczące systemu, zachowań zawodników i wprowadzać bardziej szczegółowe zasady zarówno w bronieniu, jak i atakowaniu – praktycznie w każdej fazie gry, bo po prostu ten system dobrze znam. Wiem, jakie są w nim wyzwania i jaki dobór piłkarzy jest potrzebny przy modelu, który chcemy tutaj wprowadzić. Jeśli oglądaliście mecz z Wisłą, to w wysokim pressingu broniliśmy często 4-4-2 w diamencie, a w ataku budujemy raczej 3-2-5. To, co w protokole, to tylko ustawienie wyjściowe na papierze – potem, w zależności od momentu gry, zawodnicy mają różne zadania i struktura na boisku się zmienia.
LDZ24.com: Podsumowujemy rundę, więc naturalne jest też krótkie podsumowanie pańskiej pracy w ŁKS. Nie tyle na, ile jest pan zadowolony, ale w ilu procentach udało się zrealizować pierwotne założenia dotyczące gry?
Grzegorz Szoka: W trzy tygodnie nie da się założyć, że przerobimy wszystko. Ustawiliśmy sobie pracę etapami. Zaczynaliśmy od organizacji fazy bronienia, bo to jest łatwiejsze. Szliśmy od tyłu – najpierw niska obrona, potem dokładaliśmy wyjścia wyżej, czyli średnią i wysoką obronę. W ostatnim meczu broniliśmy już wysoko przez dużą część spotkania.
Jeżeli chodzi o atakowanie, to przy tej strukturze budowania – trzy plus dwa – zależało nam, żeby dwie „szóstki” były blisko obrońców; żeby mieli proste rozwiązania z piłką, ale też, żeby od razu zabezpieczali zespół przy ewentualnej stracie i kontratakach rywala. Uważam, że w tych trzech meczach funkcjonowało to nieźle.
Element, którego tylko dotknęliśmy, to niskie budowanie od bramki. Praktycznie wszystko graliśmy długim podaniem – po pierwsze dlatego, że w grudniu boiska były słabe, po drugie to fragment gry, w którym trzeba mieć dużą pewność siebie i to przetrenować. Łatwo tę pewność zabrać, jeśli każesz drużynie rozgrywać pod wysokim pressingiem rywala, on odbiera piłkę i zamiast budować, wprowadzasz nerwowość. Świadomie z tego na tym etapie zrezygnowaliśmy.
Jeśli chodzi o atakowanie wysoko, było już widać strukturę w budowaniu, uwolnienie „dziesiątek”, które mogą poruszać się po całej szerokości boiska, tworzenie mniejszych gier kombinacyjnych – to wyglądało podobnie jak w moim zespole w Pruszkowie. Problem był taki, że nie wchodziliśmy wystarczająco często w pole karne. Z Wisłą mecz wyglądał trochę inaczej, bo Wisła cały czas grała wysoko, nie schodziła nisko, więc mieliśmy mniej momentów klasycznego ataku pozycyjnego.
Z każdym mikrocyklem dokładaliśmy cegiełkę. Przedstawiłem to też piłkarzom: nie jesteśmy w stanie wejść i załatwić wszystkiego naraz. Musimy się rozwijać krok po kroku i jednocześnie utrwalać to, nad czym już pracowaliśmy. Jeśli w jednym tygodniu skupimy się tylko na niskiej obronie, a w kolejnym kompletnie o niej zapomnimy, to to nie będzie funkcjonowało.
LDZ24.com: Odkurzył pan Hinokio, na którym wielu postawiło już kreskę, przesunął pan Wysokińskiego. Skąd takie decyzje?
Grzegorz Szoka: Każdy trener inaczej ocenia potencjał zawodników i zwraca uwagę na inne elementy. Ja wiedziałem, czego potrzebuję na poszczególnych pozycjach w tym ustawieniu i w sposobie gry, który chcemy mieć. Hinokio ma fenomenalny potencjał motoryczny – bardzo dużo biega, a przy tym jest dobrze wyszkolony technicznie. Idealnie pasuje mi na lewą „ósemkę”, która czasem gra jak ósemka, czasem jak dziesiątka, a czasem w pressingu pełni rolę skrzydłowego. On jest w stanie motorycznie to wszystko udźwignąć.
Poza tym wchodząc do szatni, szukasz jakiegoś bodźca mentalnego u zawodników, którzy byli wcześniej odstawieni. W trudnym momencie sezonu – gdy wyniki nie są zadowalające, dochodzi zmęczenie całą rundą – właśnie tacy piłkarze mogą dać drużynie dodatkową energię. Od początku szukam więc osób, które mogą wskoczyć do składu i swoim zaangażowaniem, wewnętrzną motywacją pociągnąć zespół do przodu.
LDZ24.com: Jaką drużynę pan zastał, gdy przychodził pan do ŁKS? Nie tylko pod względem piłkarskim, ale też mentalnie. Co pana zaskoczyło na plus i na minus?
Grzegorz Szoka: Nie chcę oceniać pracy mojego poprzednika – to byłoby z mojej strony nieeleganckie i nieetyczne. Mogę oceniać tylko samych zawodników, których zastałem. Wydaje mi się, że był to trudny moment, w którym duża część piłkarzy nie grała na swoim optymalnym poziomie. Z jakiegoś powodu nie byli w stanie pokazać pełni możliwości. Można zakładać, że wpływ miało to, że wyniki nie satysfakcjonowały otoczenia i było widać nerwowość w zachowaniach na boisku.
To się szczególnie objawia przy piłce – tam trzeba mieć kontrolę emocji, pewność siebie. Tego momentami brakowało. Z drugiej strony zastałem zawodników, którym bardzo zależy. Zawodników zmotywowanych, gotowych do poświęceń, z dużą motywacją, by wygrywać i spełniać oczekiwania. Patrząc na to, jak mało czasu mieliśmy i jak oni chcieli przyjmować założenia, plan na mecz, uważam, że jest tu naprawdę duża chęć odbudowania się i zrobienia czegoś dobrego dla kibiców.
LDZ24.com: Jakubowski grał już przed pana przyjściem, dobrze pokazał się choćby w meczu z GKS Katowice. I dalej to on stoi w bramce, więc kibice pytają: czy dni Bobka w ŁKS są policzone?
Grzegorz Szoka: To jest bardzo ciekawy temat. Z jednej strony Aleksander Bobek jest wychowankiem klubu, wszyscy go lubią, dziś wielu o niego walczy. Z drugiej – gdy grał i popełnił jakiś błąd, to spadało na niego bardzo dużo krytyki. Socjologicznie to ciekawe: wcześniej nie było zadowolenia, a teraz, gdy nie gra, wszyscy chcieliby, żeby wrócił do składu.
Tak jak pan powiedział – ja tę sytuację zastałem. Trochę jestem jak fachowiec, który wchodzi na wykończeniówkę i mówi: „kto panu tak to zrobił, teraz już się nie da”. Ważne, że udało mi się porozmawiać z Olkiem przed jedną z konferencji, na której padło pytanie o jego miejsce w hierarchii. Złapałem moment, żeby usiąść z nim indywidualnie. Przedstawiłem mu swoją perspektywę, wysłuchałem jego opinii, emocji, wszystkiego, co temu towarzyszy.
Przyszedłem w momencie, gdy w bramce grał już Jakubowski, a my mieliśmy tylko trzy mecze do rozegrania. Przy obecnym systemie nie mieliśmy naturalnych młodzieżowców na wahadłach, w ataku czy środku pola. Fałowski – który wcześniej grał w trójce obrońców – był kontuzjowany, Młynarczyk i Jurkowski to skrzydłowi. Chciałem też zbudować Młynka na pozycji „10” czy „9,5”, bo pamiętam go z drużyny trenera Dziółki – był bardzo aktywny, dobrze pressował,, wchodził w dryblingi i oddawał strzały. Naturalnie lepiej czuje się na skrzydle, ale chcemy sprawdzić, czy odnajdzie się również w tej roli.
Powiedziałem Olkowi jasno: zostały nam wtedy dwa-trzy mecze i okienko. Trzeba poczekać do zimy, zbudować realną rywalizację wśród młodzieżowców tak, by nikt już nie musiał mnie pytać o tego typu sytuacje.
LDZ24.com: A Książek? Nic pan o nim nie wspomina.
Grzegorz Szoka: Sytuacja Książka jest specyficzna. Rozmawiałem z nim po powrocie z kadry. W okresie, gdy ja wchodziłem do zespołu, mieliśmy najwięcej jednostek treningowych i budowaliśmy od podstaw zasady gry – on był na zgrupowaniu reprezentacji Polski.
Rozmawialiśmy o tym, czy ma jeździć na mecze pierwszej drużyny i siedzieć na ławce tylko po to, żeby być, czy lepiej, żeby regularnie grał w drugim zespole. Miał okres, w którym jeździł z pierwszą drużyną, ale nie wchodził na boisko i tracił minuty, które mógłby spędzić w grze. Końcówkę rundy więcej grał więc w rezerwach. Przed nami okres przygotowawczy i będziemy go sprawdzać na pozycji lewego wahadłowego.
LDZ24.com: ŁKS to jeden z największych klubów w lidze. Chodzi pan spokojnie po bułki, czy jednak czuje pan tę presję?
Grzegorz Szoka: Nie spotkałem się z żadnymi negatywnymi historiami. Po wygranym meczu z Łęczną była raczej zabawna sytuacja, że w restauracji zaczepiali mnie kibice i mówili, że „trzeba jeszcze docisnąć”, ale absolutnie nie mogę narzekać.
Chciałbym wierzyć, że uda nam się znów zbudować pozytywny obraz ŁKS-u, że ludzie naprawdę będą chcieli wspierać klub i przede wszystkim piłkarzy, bo to oni najbardziej potrzebują wsparcia. Na meczu z Wisłą doping był fenomenalny, naprawdę to czuć.
LDZ24.com: Zaraz otwiera się okno transferowe. Jakich wzmocnień potrzebuje ŁKS?
Grzegorz Szoka: Mieliśmy spotkanie w klubie i za transfery odpowiadają ludzie nade mną, ale z perspektywy trenera widzimy potrzebę wzmocnienia dwóch pozycji. Chodzi o środkowego obrońcę i defensywnego pomocnika. Dziś na „szóstce” gra Wysokiński, który bardzo fajnie zaadaptował się do tej roli, choć naturalnie jest raczej ofensywnym zawodnikiem – w Kaliszu grał wyżej. Widać jednak, że z każdym meczem robił postęp i na pewno jest jedną z opcji na tę pozycję.
Czasem dobieramy zawodnika pod konkretny plan na mecz, pod danego przeciwnika, ale prawda jest taka, że on jest dziś właściwie jedynym typowym graczem na „szóstce”. Sebastian Ernst to bardziej „ósemka”, Michał Mokrzycki też. Dlatego zawodnik, który dobrze czułby się w działaniach stricte defensywnych, bardzo by nam się przydał.
LDZ24.com: Tradycja jest taka, że dobrzy Niemcy długo w ŁKS-ie nie zostają. Pan ma na prawej stronie bardzo dobrego Niemca… Zostanie?
Grzegorz Szoka: Z tego, co wiem, Jasper zostaje z nami. Nic nie słyszałem o innym scenariuszu, chyba że wiecie coś więcej niż ja. Myślę też, że bardzo ważny będzie okres przygotowawczy dla Sergieja Krykuna. Był ściągany jako skrzydłowy, a teraz został wrzucony w buty wahadłowego, choć wcześniej miał już takie epizody w Stali Mielec na poziomie ekstraklasy. Ten czas pozwoli mu wejść w tę rolę jeszcze głębiej.
LDZ24.com: Macie cztery punkty straty do szóstego miejsca, osiem do bezpośredniego awansu. To nie jest przepaść. Atakujecie na wiosnę tę szóstkę?
Grzegorz Szoka: Sytuacja wygląda tak, że nad nami jest wiele dobrych zespołów, które na pewno się nie poddadzą i nie oddadzą punktów za darmo. Mam nadzieję, że wyniki przyjdą wraz z rozwojem naszej gry i procesem treningowym, że to będzie naturalna konsekwencja. Jeśli zafiksujemy się tylko na punktach i pojedynczych meczach, w szerszej perspektywie może to nie przynieść oczekiwanego efektu.
LDZ24.com: Gdy przyjdziemy w styczniu na pierwsze bieganie pod balonem, Piasecki będzie już trenował z drużyną?
Grzegorz Szoka: Raczej nie.
